piątek, 27 listopada 2009

Mam okazję do pisania, więc piszę, ale jeszcze nie bardzo wiem, co chcę dzisiaj napisać. Jakaś chwilowa próżnia zastąpiła mi mózg.

Ogólnie i oględnie, to chyba jednak coś dla mnie znaczy. Hahaha, źle powiedziane - znaczy, i to nawet dużo. Bardzo. Dużo. Więc czemu mi tak trudno? Czemu? To jest akurat bardzo proste. Bo nie potrafię się zmusić do działania, do wzajemnego bytowania w takich okolicznościach... Nie, też źle - nie potrafię się PRZYZWYCZAIĆ, boję się, że to tylko sen, że to jakaś cholerna maska, że los znowu wyskoczy jak królik z kapelusza i wykrzyknie te swoje okrutne: "Fuckin' Surprise!". Że znowu będę się chwytać Nadziei jak tonący brzytwy, a ona znowu mnie zawiedzie.

Jest dobrze. Naprawdę dobrze i nie chcę niczego zepsuć. Nie potrafię bez Niego wytrzymać dnia, nie mówiąc w ogóle o tygodniu. Denerwuję się, gdy mi nie odpisuje. Denerwuję się, gdy Go tu nie ma. Dlaczego więc się boję? Skoro wiem, mam taką dziwną pewność, że zawsze tu będzie...?

Będę wmawiać sobie, że nie wiem, dlatego że tak łatwiej. Łatwiej mi znieść świadomość, będąc (albo lepiej: udając) nieświadomą.

czwartek, 26 listopada 2009

take myself control.

...a tak w ogóle, to tak, jakby mnie tu dawno nie było, co? I nie czuję się z tym jakoś specjalnie źle, ale dobrze też nie. Nijak właściwie. Chciałoby się powiedzieć, że zatraciłam gdzieś jakiś zmysł, którym świetnie wyczuwałam takie analogie między osobami, sytuacjami oraz napięcie emocjonalne, które temu wszystkiemu towarzyszyło (taki przewodnik niewidomego, jakaś śmieszna fantasmagoria...). Hm. Od nowa? Wszystko? Teraz, zaraz, JUŻ? Nieeeee. Nie... Nie czas na to. Trzeba poczuć jeszcze grozę tamtych chwil, ten cichy smutek niezmienne towarzyszący tej wielkiej radości; to uczucie gdy wiesz, że i tak za chwilę coś się skończy, ale nie tylko - coś się Zdefiniuje. I pomyśl sobie, że, jakie to jest piękne! to się dzieje na Twoich oczach. Możesz tego posmakować... Tak.
Dokładnie tak.